Władze Warszawy ogłosiły konieczność cięć wydatków budżetowych na ogromną skalę. Szacują, że w wyniku pandemii dochody stolicy spadną co najmniej o miliard złotych (pierwotnie zaplanowane były na poziomie 17 mld zł), a pesymistyczny scenariusz mówi o sumie nawet dwukrotnie wyższej. Chyba nikt nie ma złudzeń, że podobne wyzwanie stanie przed innymi samorządami, w tym także przed Markami.
Wydatki naszego miasta zaplanowano w tym roku na ponad 242 mln złotych, przy założeniu, że dochody osiągną poziom niecałych 219 mln złotych. Co oznacza, że już na starcie tego roku w Ratuszu brakowało około 24 milionów złotych. Jakie znaczenie będzie miał kryzys dla naszego budżetu? Posłużę się przykładem Warszawy, która jako pierwsza zapowiedziała cięcia. Stolica szacuje straty na około 6% do 12%. Czy można to przełożyć na sytuację mniejszych samorządów takich jak Marki? W pewnym uproszczeniu tak. Dla gmin najważniejszym źródłem przychodów jest udział w podatku od osób fizycznych. W wyniku pandemii nie zarabiamy, więc i wpływy do budżetu z tytułu podatku dochodowego będą niższe, co zachwieje gminnymi budżetami. W 2019 roku wpływy z udziału w PIT stanowiły odpowiednio 36% wszystkich wpływów dla Warszawy i 43% dla Marek. Przyłóżmy więc nawet ten pierwszy próg (6%) do mareckich realiów. W przeliczeniu jest to ok. 13 mln złotych, co razem z 24 milionami pierwotnie planowanego deficytu daje wynik 37 mln złotych na minusie.
Na sytuację naszego miasta wpływ ma kilka dodatkowych czynników. Po pierwsze wysoki poziom zadłużenia, wygenerowany w ostatnich kilku latach. Przy okazji ubiegłorocznego budżetu Regionalna Izba Obrachunkowa ostrzegała o możliwości przekroczenia progu 60% zadłużenia w stosunku do dochodu, co jest uznawane za niebezpieczne dla płynności finansowej. Ważna jest też struktura budżetowych dochodów i wydatków. Blisko 50 mln złotych w naszym budżecie to środki, które przez niego tylko przepływają czyli program „500+”. Rząd poprzez samorządy przekazuje je do rodzin. Suma ta zwiększa jednak możliwości kredytowe gmin. Bez tych środków zadłużenie wielu gmin znacznie przekroczyłoby wspomniany próg 60%. W obliczu kryzysu niepokoić mogą też sztywne wydatki związane z obsługą zadłużenia znajdującego się poza miejskim budżetem – w spółkach komunalnych. Na koniec trzeba wspomnieć o współczynniku, na który przy dyskusji o miejskich budżetach zwrócił uwagę Krzysztof Chaciński, burmistrz Radzymina. W swojej wypowiedzi wskazał, że kondycję finansową samorządu można ocenić porównując wydatki bieżące (czyli bez majątkowych) do dochodów. Wtedy widzimy ile środków samorząd może przeznaczyć na nowe inwestycje bez zaciągania nowych zobowiązań. W oparciu o dane z projektów budżetów na 2020 rok najlepiej prezentują się finanse Kobyłki i Radzymina (poziom ok. 15%), a najgorzej niestety Marek (1,2%).
Dość liczb. Co to wszystko może w praktyce oznaczać dla Marek? Popatrzmy na Warszawę, która ma w planie:
— wstrzymanie wszystkich nowych przetargów na realizację inwestycji, wycofanie się z tych, które można jeszcze zatrzymać,
— zatrzymanie większości remontów i modernizacji dróg,
— zakaz uzupełniania etatów po pracownikach odchodzących na emerytury,
— zakaz zawierania nowych umów o pracę,
— zakaz rozmów o podwyżkach,
— przegląd i redukcję umów czasowych czyli zwolnienia,
— ograniczenie do minimum, „najlepiej do zera”, wydatków na promocję,
— ograniczenie wydatków na utrzymanie urzędów (w tym papieru do drukarek),
— odwołanie wszystkich planowanych do końca roku miejskich pikników, eventów, wydarzeń kulturalnych.
Burmistrz Marek już ogłosił, że w tym roku nie odbędzie już się żadna miejska impreza, a także wstrzymane zostaną remonty pomieszczeń i ograniczone wydatki eksploatacyjne (np. papier do drukarek). Jakie to może dać oszczędności? Promocja miasta miała pochłonąć w tym roku pół miliona złotych. To dużo jeśli spojrzymy na podobne samorządy, ale też niewiele jeśli patrzymy w dół dziury, którą musimy zasypać. Nawet jeśli dodamy kwoty, którymi miejskie imprezy wspierają komunalne spółki.
W wydatkach bieżących powinniśmy mieć dosyć duży potencjał do cięć. Z przywołanej analizy dokonanej przez burmistrza Radzymina marecki samorząd jest najdroższy w utrzymaniu (w skali powiatu). Prawdopodobnie reset w wydatkach bieżących i tak był dla miasta konieczny. Dużą odpowiedzialnością zarządzających miastem jest trafne wskazanie, które wydatki nie są niezbędne.
Warszawa ogranicza też zatrudnienie, wstrzymuje szkolenia pracowników i nie przedłuża umów czasowych. Takie działania w skali mareckiego urzędu nie dadzą jednak praktycznie żadnych oszczędności, a można tylko stracić wartościowych pracowników.
Stolica intensywnie analizuje, które inwestycje są niezbędne w tym roku, z których może się jeszcze wycofać, a które da radę przenieść na 2021 rok. Tak dochodzimy do najważniejszego pytania – czy oszczędności ominą inwestycje? Największe planowane wydatki majątkowe na 2020 rok to rozbudowa al. Piłsudskiego wraz z budową ścieżek rowerowych (w sumie ponad 3 mln zł), budowa ulic Jowisza, Marsa, Saturna (4,1 mln zł) oraz Turystycznej wraz z projektowanym łącznikiem do Weneckiej ( 1,2 mln). Miasto planowało tez m.in. zakup gruntów pod budowę dróg za 1,6 mln zł oraz modernizację Urzędu za 0,5 mln zł. Jest też 15 mln zł na objęcie udziałów w spółce Mareckie Inwestycje Miejskie, które faktycznie przeznaczone zostaną na spłatę części zadłużenia spółki.
Myślę, że władze miasta zadają sobie pytanie, które z inwestycji muszą koniecznie zostać zrealizowane w tym roku. Zadłużenie z poprzednich lat nie pozostawia dużego pola manewru i wątpliwe by można było załatać dziurę budżetową po prostu zwiększając deficyt. Być może w kwestii inwestycji ratusz sięgnie po formułę Partnerstwa Publiczno-Prywatnego. Przymiarki zostały rozpoczęte już w zeszłym roku (zlecono analizę wykonalności), ale w planie było wykonanie w ten sposób dużych ciągów drogowych (Modrzewiowa-Karłowicza-Sobieskiego czy Lisa Kuli), na które pieniędzy w budżecie nie było już przed kryzysem. PPP pozwala na rozłożenie zobowiązania na kilkadziesiąt lat. Takiej możliwości samorząd nie ma przy tradycyjnych sposobach zaciągania zobowiązań. Czy to dobry pomysł? Z jednej strony udałoby się zrealizować plan, a z drugiej wybuch „finansowej bomby” po prostu zostałby odłożony w czasie, a być może też spotęgowany.